Cytaty książkowe

Moderator: Szeregowy_Równoległy

bosman30
Posty: 388
Rejestracja: 15 mar 2010, 15:51
Kontakt:

Post autor: bosman30 » 05 sty 2011, 23:38

Uwielbiam tą książkę i film.Pierwszorzędna rola Majchrzaka.


"A wy dziadku ile lat macie, pyta sie ona. Siedymdziesiąt?
E; więcej! chwało sie tato: Nie rachuje, ale po paznogciach widze, że więcej, w nogi
powrastali. Sta nimam, bo sie śmierć mnie jeszcze nie kłaniała: jak człowiek sta dożywa,
Śmierć przychodzi, kłania sie i pyta: brać was, czy chcecie żyć dalej? Bo nad takim śmierć
już władzy nima, taki może żyć ile chce, ona przyjdzie tylko, jak sie jo zawoła.
E tam, bajki bajecie, na to Handzia, nikt nie może wiedzieć, kiedy umrze. A tato:
Ale kiedyś ludzi wiedzieli wszystko o swojej śmierci, kiedy umrzo, dzie, jak. Aż raz Pambóg
szed, a za dziada był przybrany i widzi, człowiek łata płot słomo! Zdziwił sie Pambóg: czemu
ty nie łatasz płota łozino, Jak Bóg Przykazał, pyta sie, toż tobie słoma raz dwa zgnije! A ten
człowiek mówi tak: A co ja mam za łozo chodzić, jak ja i tak w druge środę beknę. Zezłościł
sie Pambóg: O, nie, bekniesz czy nie bekniesz, ale gównianej roboty ja nie lubie. I zrobił tak,
że ludzi nie wiedzo, kiedy umrzo, i pracujo sprawiedliwie."
Operator Żurawia Wieżowego :-D

Awatar użytkownika
Pawel_
Sierściuch
Posty: 6176
Rejestracja: 01 maja 2007, 18:08
Lokalizacja: Zagłębie Szklane :-)

Post autor: Pawel_ » 11 sty 2011, 20:36

Można gdzieś tą książkę zamówić? Szukałem na stronie Empiku, ale tam już produkt ten nie jest dostępny.. :sad:

bosman30
Posty: 388
Rejestracja: 15 mar 2010, 15:51
Kontakt:

Post autor: bosman30 » 11 sty 2011, 20:55

Ściągnij z chomika,poszukaj także 2 książki pt Awans,również Redlińskiego.
Operator Żurawia Wieżowego :-D

Awatar użytkownika
Pawel_
Sierściuch
Posty: 6176
Rejestracja: 01 maja 2007, 18:08
Lokalizacja: Zagłębie Szklane :-)

Post autor: Pawel_ » 11 sty 2011, 20:56

Wolę wydanie papierowe - nie elektroniczne. ;]

Awatar użytkownika
Bastian
Sułtan Maroka
Posty: 36105
Rejestracja: 13 gru 2005, 14:08
Lokalizacja: Gdzieś tam na północy...

Post autor: Bastian » 02 wrz 2011, 15:56

[quote="Andrzej Sapkowski w "Coś się kończy, coś się zaczyna""]Pierwszy skandal, zrelacjonował poeta, miał podłoże rasowe. Tellico Lunngrevink Letorte oznajmił oto nagle wśród zabawy, że ma dość występowania jako niziołek. Wskazawszy palcem obecne na sali driady, elfy, hobbitów, syrenę, krasnoluda i gnoma, który twierdził, że nazywa się Schuttenbach, doppler uznał za dyskryminację fakt, iż wszyscy mogą być sobą, a wyłącznie on, Tellico, musi stroić się w cudze piórka. Po czym przybrał - na chwilę - naturalną postać. Na ten widok Gardenia Biberveldt zemdlała, książę Agloval niebezpiecznie zadławił się sandaczem, a Annika, córka wójta Caldemeyna, dostała ataku histerii. Sytuację zażegnał smok Villentretenmerth, wciąż pod postacią Borcha Trzy Kawki, wyjaśniając dopplerowi spokojnie, że zmiennokształtność jest przywilejem, który zobowiązuje, a zobowiązuje między innymi do przybierania postaci ogólnie uważanych za przyzwoite i akceptowane w towarzystwie, i że to nic innego jak zwykła grzeczność w stosunku do gospodarza. Doppler zarzucił Villentretenmerthowi rasizm, szowinizm i brak elementarnego pojęcia o przedmiocie dyskusji. Urażony Villentretenmerth przybrał więc na chwilę postać smoka, niszcząc trochę mebli i doprowadzając do ogólnej paniki. Gdy się uspokoiło, rozgorzał ostry spór, w którym ludzie i nieludzie nawzajem wytykali sobie przykłady braku tolerancji i rasowe uprzedzenia. Dość nieoczekiwanym akcentem w dyskusji był głos piegowatej Merle, dziwki, która nie wyglądała na dziwkę. Merle oznajmiła, że cała ta sprzeczka jest głupia i bezprzedmiotowa, i nie dotyczy prawdziwych zawodowców, którzy nie wiedzą, co to uprzedzenia, co ona jest gotowa natychmiast udowodnić za stosowną opłatą, choćby i ze smokiem Villentretenmerthem w naturalnej postaci. W ciszy, jaka zapała, usłyszano medium płci żeńskiej, deklarujące, że może zrobić to samo za darmo. Villentretenmerth szybko zmienił temat i zaczęto sykutować na tematy bezpieczniejsze, jak ekonomia, polityka, łowy, rybołówstwo i hazard.

Reszta skandali miała wymiar raczej towarzyski. Myszowór, Radcliffe i Dorregaray założyli się o to, który z nich siłą woli zmusi do lewitacji więcej przedmiotów na raz. Wygrał Dorregaray, utrzymując w powietrzu dwa krzesła, paterę z owocami, wazę zupy, globus, kota, dwa psy i Kashkę, najmłodszą córkę Freixeneta i Braenn.

Potem Cirilla i Mona, dwie średnie córki Freixeneta, pobiły się i trzeba je było wyprowadzić. Krótko potem pobili się Ragnar i rycerz Matholm, a powodem bitki była Morenn, najstarsza córka Freixeneta. Zdenerwowany Freixenet nakazał Braenn pozamykać w komnatach wszystkie swoje rude latorośle, a sam dołączył do zawodów w piciu, które zorganizowała Freya, przyjaciółka Myszowora. Rychło okazało się, że Freya ma niewyobrażalną, graniczącą z totalnym immunitetem odporność na alkohol. Większość poetów i bardów, koleżków Jaskra, wnet wylądowała pod stołem. Freixenet, Crach an Craite i wójt Caldemeyn walczyli dzielnie, ale musieli ulec. Twardo trzymał się czarodziej Radcliffe, do czasu, gdy udowodniono, że oszukiwał - miał przy sobie róg jednorożca. Gdy mu go odebrano, nie miał z Freyą żadnych szans. Wkrótce zajmowany przez wyspiarkę koniec stołu opustoszał zupełnie - przez jakiś czas pił z nią jeszcze nieznany nikomu, blady mężczyzna w staromodnym kaftanie. Po jakimś czasie mężczyzna ów wstał, zatoczył się, ukłonił grzecznie i przeszedł przez mur jak przez mgłę. Lustracja zdobiących salę starożytnych portretów pozwoliła na stwierdzenie, że był to Willem zwany Diabłem, dziedzic Rozroga, zasztyletowany w czasie biesiady kilkaset lat temu.

Starodawne zamczysko kryło liczne tajemnice i cieszyło się w przeszłości dość ponurą sławą, nie obyło się więc bez dalszych wydarzeń o charakterze nadprzyrodzonym. Około północy przez otwarte okno wleciał wampir, ale krasnolud Yarpen Zigrin przepędził krwiopijcę, zionąc na niego czosnkiem. Przez cały czas coś wyło, jęczało i dzwoniło łańcuchami, ale nikt nie zwracał uwagi, wszyscy myśleli, że to Jaskier i jego nieliczni trzeźwi koledzy. Były to jednakowoż duchy, bo na schodach stwierdzono mnóstwo ektoplazmy - kilka osób pośliznęło się i dotkliwie potłukło.

Granice przyzwoitości przekroczył rozczochrany i ognistooki upiór, który z zasadzki uszczypnął w tyłek syrenę Sh'eenaz. Z trudem zażegnano awanturę, bo Sh'eenaz myślała, że winowajcą jest Jaskier. Upiór, korzystając z zamieszania, krążył po sali i szczypał, ale Nenneke wypatrzyła go i przepędziła za pomocą egzorcyzmów.

Kilku osobom objawiła się Biała Dama, którą, jeśli wierzyć legendzie, zamurowano niegdyś żywcem w lochach Rozroga. Byli jednak sceptycy, twierdzący, że to nie Biała Dama, a medium płci żeńskiej, krążące po krużgankach w poszukiwaniu czegoś do picia.
Potem rozpoczęło się ogólne znikanie. Pierwsi zniknęli rycerz Yves i treserka krokodyli. Wkrótce potem ślad zaginął po Ragnarze i Eurneid, kapłance Melitele. Potem zniknęła Gardenia Biberveldt, ale okazało się, że poszła spać. Nagle okazało się, że brakuje Jednorękiego Jarre i Ioli, drugiej kapłanki Melitele. Ciri, choć twierdziła, że Jarre jest jej obojętny, wykazała pewne zaniepokojenie, ale wyjaśniło się, że Jarre wyszedł za potrzebą i wpadł do płytkiej fosy, gdzie usnął, a Iolę znaleziono pod schodami. Z elfem Chireadanem.
Widziano też Triss Merigold i wiedźmina Eskela z Kaer Morhen, znikających w altanie parkowej, zaś nad ranem ktoś doniósł, że z altany tej wychodził doppler Tellico. Gubiono się w domysłach, czyją postać przyjął doppler - Triss czy Eskela. Ktoś nawet zaryzykował pogląd, że na zamku może być dwóch dopplerów. Chciano spytać o zdanie smoka Villentretenmertha jako specjalistę od zmiennokształtności, ale okazało się, że smok zniknął, a wraz z nim dziwka Merle.

Zginęła także druga dziwka i jeden z proroków. Prorok, który nie zginął, twierdził, że jest prawdziwym, ale nie umiał tego udowodnić.

Zginął także podający się za Schuttenbacha gnom i nie odnaleziono go do tej pory.[/quote]
Honi soit qui mal y pense... Chemia teraz doszła do wspaniałych wyników. Robią wiewiórki z aminokwasów. Kir Bułyczow
Gdzieś tam może i jest prawda, ale kłamstwa tkwią w naszych głowach. Terry Pratchett
Darmowy ser znajduje się tylko w pułapkach na myszy. Kir Bułyczow

Awatar użytkownika
Bastian
Sułtan Maroka
Posty: 36105
Rejestracja: 13 gru 2005, 14:08
Lokalizacja: Gdzieś tam na północy...

Post autor: Bastian » 29 paź 2011, 11:12

To jeszcze:

[quote="Andrzej Sapkowski w "Bożych bojownikach""]Eskorta ustawiła się na majdanie w nierówny raczej szereg. Była to dziesiątka zbirów. Gęby mieli odrażające. Resztę też. Przypominali czeredę złodziei i maruderów, uzbrojonych w to, co znaleźli, a odzianych w to, co ukradli. Lub znaleźli na śmietniku.
- Oto, ach - wskazał zastępca szefa referatu propagandy - wasi ludzie, od ninie waszej komendzie podlegli. Od prawej: Szperk, Szmejdlirz, Voj, Hnuj, Brouk, Psztros, Czervenka, Pytlik, Hrachojedek i Maurycy Rvaczka.
- Czy mogę - odezwał się wśród złowrogiej ciszy Szarlej - prosić o słówko na stronie?
- Ach?
- Nie pytam - wycedził na stronie demeryt - azali nazwiska tych panów są prawdziwe, azali to przydomki. Choć w zasadzie powinienem tego dociekać, albowiem to po przydomkach i ksywach ocenia się bandytów. Ale mniejsza. Ja pytam o rzecz inną: wiem od obecnego tu pana Reinmara Bielawy, że brat Neplach przyobiecał nam pewną i godną zaufania eskortę. Eskortę! A co za hałastra stoi tam, w szeregu? Co za Cherethi i Felethi? Co za Wuj, Chuj, Sztos i Sraczka?
Żuchwa Haszka Sykory niebezpiecznie skoczyła do przodu.
- Brat Neplach - warknął - kazał dać ludzi. A kto to są, hę? Ptaszkowie może niebiescy? Rybkowie może wodni? Żabkowie bagienni? Nijak nie. To ludzie właśnie. Ci ludzie, których akuratnie mam na zbyciu. Innych nie mam. Nie podobają się, ach? Wolelibyście, ach, cycate kobitki? Świętego Jerzego na koniu? Lohengrina na łabędziu? Przykro mi, nie ma. Wyszli.[/quote]
Honi soit qui mal y pense... Chemia teraz doszła do wspaniałych wyników. Robią wiewiórki z aminokwasów. Kir Bułyczow
Gdzieś tam może i jest prawda, ale kłamstwa tkwią w naszych głowach. Terry Pratchett
Darmowy ser znajduje się tylko w pułapkach na myszy. Kir Bułyczow

Awatar użytkownika
fik
Naczelne Chamidło
Posty: 27661
Rejestracja: 10 gru 2005, 12:34
Lokalizacja: so wait for me at niemandswasser

Post autor: fik » 10 lis 2011, 17:13

Absolutny klasyk, aż dziw, że jeszcze się nie pojawił.
Andrzej Stasiuk w 'Jadąc do Babadag' pisze:Tak. W Telkibánya nie było nic, nic prócz wsi, która stała na swoim miejscu od setek lat. Szerokie, rozsiadłe domy kryły się w cieniu owocowych drzew. Siarkowa żółć ścian, ciemny brąz snycerki, rzeźbione odrzwia, okiennice i werandy trwały w doskonałej symbiozie z ciężką, barokową obfitością ogrodów. Wydawało się, że metafora osiadłości i zakorzenienia zmaterializowała się tutaj w sposób idealny. Nie było ani jednego nowego domu, lecz żaden stary nie wymagał naprawy ani remontu. Byliśmy jedynymi obcymi, lecz nie przyciągaliśmy niczyjego wzroku. Z przystanku w ciągu dnia odjeżdżały cztery autobusy. Czas stapiał się ze słonecznym światłem i koło południa całkowicie nieruchomiał. W gospodzie od rana siedzieli mężczyźni i bez pośpiechu sączyli palinkę na zmianę z piwem. Barman natychmiast rozpoznał we mnie Słowianina i nalewając, mówił „dobre” i „na zdarowie”. To było jedno z tych miejsc, gdzie odczuwa się potrzebę pozostania bez wyraźnego powodu. Po prostu rzeczy są tam na swoich miejscach, a ludzie nie podnoszą głosu bez potrzeby ani nie wykonują gwałtownych ruchów. Na zboczu nad wsią bielał cmentarz. Z okien domów snuł się zapach duszonej cebuli. Na straganach leżały stosy arbuzów i papryki. Z piwnicy wyszła kobieta ze szklanym dzbankiem pełnym wina. Ale w końcu wyruszyliśmy z Telkibánya, ponieważ nic tak nie szkodzi utopii jak nadzieja na jej trwałość.

Powrotna droga do Gönc biegła wśród lasów i bezkresnych słonecznikowych pól. Kierowca białej furgonetki mówił bez przerwy i kompletnie się nie przejmował, że nie rozumiemy. My też mówiliśmy. Słuchał uważnie i odpowiadał po swojemu. W Gönc zatrzymał się przed Domem Husyckim, ale nas nie interesowały zabytki. Chcieliśmy oglądać stare kobiety siedzące przed domami na głównej ulicy. Przypominały wygrzewające się w słońcu jaszczurki. Ich czarne stroje wchłaniały upał południa, a oczy patrzyły na świat nieruchomo i bez zdziwienia, ponieważ widziały już wszystko. Siedziały w gromadkach po trzy, po cztery i w całkowitej ciszy obserwowały upływ czasu. A potem nadjechała lśniąca skoda octavia na słowackich numerach i wysiadła z niej rodzina. Rozglądali się niepewnie i ojciec bez przerwy niczym kwoka zaganiał gromadkę do kupy i słał na boki czujne spojrzenia, bo — jak wiadomo — Słowacy i Węgrzy mają do siebie nieco wzajemnych pretensji, ale tym razem nie chodziło chyba o historię, tylko o intuicję, o instynkt, bo ci przyjezdni byli biali i pulchni jak drożdżowe ciasto, okrągli jak bochenki chleba przebrane z turystycznym sznytem — szorty, białe podkolanówki i klapki — a główna ulica w Gönc była raczej smagła, ciemnowłosa i bardziej sprężysta niż rozlazła, chociaż pogrążona w spokojnej sjeście. Takie rzeczy chcieliśmy oglądać, a nie Dom Husycki z jego „dziwacznym drewnianym łóżkiem, które wyciąga się jak szufladę ze stołu” — o czym wspominał przewodnik. Na głównej ulicy w Gönc działy się ciekawsze rzeczy niż te, które były już tylko historią. To nas kusiło, ponieważ życie składa się raczej z okruchów teraźniejszości, które zapadają w pamięć, i tak naprawdę tylko z tego składa się nasz świat.

Słowacy odjechali, a ja wszedłem do sklepu, ponieważ był 18 sierpnia, sto sześćdziesiąta dziewiąta rocznica urodzin cesarza Franciszka Józefa, i postanowiłem ją uczcić. Gdy na powrót siadałem na murku przed sklepem, pojawił się obok brodaty mężczyzna w jodełkowej jesionce włożonej na gołe ciało. Bez słowa wydobył gdzieś z zanadrza emaliowany kubek i wyciągnął go w moją stronę. Czy mogłem mu odmówić? W taki dzień? W dzień urodzin Najjaśniejszego Pana? W końcu podróżowałem przez jego ziemie, a on na audiencjach przyjmował nawet prostych chłopów i nie czynił różnicy między Serbem a Słowakiem i między Polakiem a Rumunem. Wyjąłem więc świeżo kupioną flaszkę körte palinki i podzieliłem się z bliźnim. Wypił bez słowa i wskazał na moją paczkę kossuthów. Dałem mu papierosa. Podszedł jakiś obywatel i w międzynarodowym języku migowym wytłumaczył mi, że mam do czynienia z wariatem. Pomyślałem sobie, że w Monarchii wariaci też mieli swój kąt, i ponownie napełniłem blaszany kubek. Wypiliśmy zdrowie Franciszka Józefa. Powiedziałem mojemu nowemu koledze, że zawsze byłem za królami i cesarzami, że teraz, w tym marnym czasie, szczególnie mi ich brakuje, ponieważ demokracja nie zaspokaja pragnień estetycznych ani mitologicznych i człowiek czuje się w niej nieco opuszczony. Kolega potakiwał mi skwapliwie i podsuwał naczynie. Nalewałem mu i opowiadałem o tym, że idea demokracji niesie w sobie fundamentalną sprzeczność, ponieważ prawdziwa władza nie może być ze swej natury immanentna, bo przypomina wtedy najzwyklejszą anarchię, tyle że pozbawioną wszystkich anarchistycznych rozrywek i przyjemności. Władza musi przychodzić z zewnątrz, bo wtedy dopiero można ją kochać i przeciw niej się buntować. „Igen”, kiwał głową mój nowy kolega. Wokół nas zebrał się mały tłumek i przysłuchiwał się dyskusji. Ludzie też kiwali głowami i powtarzali „igen, igen”. Potem mój kolega zaproponował mi, abyśmy zmierzyli się na ręce. Dwa razy wygrał on, dwa razy ja. Tłum kibicował i zagrzewał do walki. Gdy było już po wszystkim, mężczyźni podchodzili do mnie, klepali po plecach i powtarzali: „Franz Josef, Franz Josef”.
raz szalem, raz racą kibolskie łajdactwo!

JacekM
Śnieżynka
Posty: 8854
Rejestracja: 15 gru 2005, 14:23

Post autor: JacekM » 10 lis 2011, 19:40

Hmmm... czy to zdanie o szkodzeniu utopii nie jest jakimś follow-upem do któregoś z klasyków?
bury me in my favourite yellow patent leather shoes / and with a mummified cat / and a cone-like hat.

Awatar użytkownika
Bastian
Sułtan Maroka
Posty: 36105
Rejestracja: 13 gru 2005, 14:08
Lokalizacja: Gdzieś tam na północy...

Post autor: Bastian » 10 lis 2011, 19:45

Co prawda mam inne podejście do zwiedzania, ale poczułem się zachęcony do Stasiuka ;)
Honi soit qui mal y pense... Chemia teraz doszła do wspaniałych wyników. Robią wiewiórki z aminokwasów. Kir Bułyczow
Gdzieś tam może i jest prawda, ale kłamstwa tkwią w naszych głowach. Terry Pratchett
Darmowy ser znajduje się tylko w pułapkach na myszy. Kir Bułyczow

JacekM
Śnieżynka
Posty: 8854
Rejestracja: 15 gru 2005, 14:23

Post autor: JacekM » 10 lis 2011, 23:07

Tak jeszcze z innej trochę beczki:
Robert Kaplan - Na wschód do Tatarii pisze:W październiku 1948 roku Aszchabad nawiedziło potężne trzęsienie ziemi, które obróciło w perzynę niemal całe miasto, w tym wszystkie szkoły, szpitale, teatry, sklepy, urzędy i kolumnadowy dworzec kolejowy. Zginęły dwie trzecie mieszkańców Aszchabadu – sto dziesięć tysięcy osób. Nowe miasto, które na ruinach zbudowali Sowieci, miało typowo kolonialny charakter. Od początku lat dziewięćdziesiątych było szpikowane pomnikami megalomanii Turkmenbaszy: tak bardzo stalinowskie i tak bardzo podobne do stolic starożytnych tyranów pobliskich Persji, Babilonii i Asyrii.

Olbrzymi Łuk Neutralności – marmurowy, pozłacany pomnik z przeszklonymi widami po obu stronach – górował nad śródmiejskim placem, nadając mu wygląd wesołego miasteczka. Na szczycie umieszczono pozłacany posąg Turkmenbaszy, który obracał się w taki sposób, że zawsze był zwrócony twarzą do słońca. Obok Łuku Neutralności znajdował się Święty Byk: kolosalna pozłacana rzeźba byka na marmurowym cokole. Byk strząsał kulę ziemską ze swego grzbietu – w turkmeńskim folklorze to symbol trzęsienia ziemi. Za bykiem stała kobieta unosząca ku słońcu pozłacane dziecko. Owa kobieta to matka Turkmenbaszy, która zginęła w 1948 roku; dziecko – Turkmenbaszy. Mniejsze pomniki Turkmenbaszy, również z pozłacanego marmuru, były rozsiane wokół całego placu.
bury me in my favourite yellow patent leather shoes / and with a mummified cat / and a cone-like hat.

JacekM
Śnieżynka
Posty: 8854
Rejestracja: 15 gru 2005, 14:23

Post autor: JacekM » 12 lis 2011, 23:34

Karl-Markus Gauss - Mieszkańcy Roany odchodzą pogodnie pisze:W notatniku, który miałem ze sobą, znajdowała się maksyma: As-ar séghet de zimbarn khèmmanten aber von sain pèrghen, dénne spoobelt-en inn in mostàtz – Jeśli zobaczycie Cymbrów schodzących z gór, pluńcie im w twarz.

Z tym zdaniem zapoznał mnie Remigius Geiser z Salzburga. Przez kilka lat uczestniczyłem przez internet w kursie językowym, podczas którego bliżej nieznanej, rozrzuconej po świecie rzeszy uczniów codziennie wyjaśniano kilka nowych zwrotów w języku cymbryjskim. Później zupełnie przypadkiem odkryłem, że człowiek, który tak interesująco układa te lekcje, tłumacząc na cymbryjski fragmenty powieści katolickich, najnowsze doniesienia prasy światowej i cytaty z pism Mao oraz Envera Hodży, aby w ten sposób ukazać wyraziście osobliwości tego języka i jego naturę, mieszka w Salzburgu niecałe trzy kilometry ode mnie. Kiedy go odwiedziłem, okazało się, że jest też hodowcą kaktusów i bezkompromisowym, jeśli chodzi o zasady wychowawcze, ojcem, który ze swoimi dziećmi porozumiewa się wyłącznie w języku łacińskim.
– Dlaczego?
– Bo jest mi potrzebny ktoś, z kimś mogę porozmawiać po łacinie, to oczywiste – brzmiała odpowiedź tego mężczyzny, który na określenie wszystkich nowoczesnych przedmiotów wymyśla własne słowa łacińskie.
Prawdziwą namiętnością Geisera nie jest jednak łacina, lecz cymbryjski, nie ów doszczętnie wymarły język, którym posługuje się już tylko kilku teologów w lochach Watykanu i on sam, jak mówi autoironicznie, w swojej kuchni, lecz żywa mowa, nadal słyszana na ulicy.
bury me in my favourite yellow patent leather shoes / and with a mummified cat / and a cone-like hat.

mozgow
Posty: 442
Rejestracja: 04 gru 2007, 11:43
Lokalizacja: Ochota

Post autor: mozgow » 02 gru 2011, 20:40

Isaac Asimov - Fundacja pisze: Po trzydziestu dniach uwolniono Gorova, a jego miejsce zajęło pięćset funtów najprawdziwszego złota. Razem z Gorovem uwolniono nietknięte, obłożone kwarantanną paskudztwo, czyli jego statek.
A potem, tak samo jak w czasie podróży do systemu Askony, odprowadzał ich rój lśniących jednostek.
Ponyets patrzył na statek Gorova, który z tej odległości i w blasku słońca wydawał się małą, mglistą plamką, i słuchał jego czystego i wyraźnego głosu niesionego przez zwarty, niepodatny na zniekształcenia promień eteru.
- Ale to nie jest to, czego nam trzeba, Ponyets - rzekł. - Transmutator nie wystarczy. Nawiastem mówić, skąd go wytrzasnąłeś?
- Znikąd - odparł cierpliwie Ponyets. - Zmajstrowałem go ze skrzynki do irradiacji żywności. Tak naprawdę jest niewiele wart. Przy produkcji na większą skalę zużywa tyle energii, że przestaje się to opłacać. W przeciwnym razie Fundacja już od dawana uzyskiwałaby ciężkie metale drogą transmutacji, zamiast szukać ich po całej Galaktyce. To jedna z tych sztuczek, które zna każdy handlarz, tyle tylko że jeszcze nie widziałem transmutatora do przemiany żelaza w złoto. Ale to robi wrażenie i działa... chociaż już niedługo.
- W porządku. Jednak ta akurat sztuczka na nic się nie zdała.
- Wyciągnąłem cię dzięki temu z przykrego położenia.
- To nie ma nic do rzeczy. Tym bardziej że muszę tam wracać jak tylko pozbędziemy się naszej troskliwej eskorty.
- Dlaczego?
- Sam to już wyjaśniłeś temu swojemu politykowi - zirytował się Gorov. - Cała ta transakcja opierała się na tym, że transmutator jest środkiem do osiągnięcia pewnego celu, ale sam w sobie nie ma żadnej wartości; że Pherl kupuje złoto, nie maszynę. Było to dobre zagranie psychologiczne, bo poskutkowało, ale...
- Ale co? - spytał ironicznie Ponyets.
Głos płynący z odbiornika zabrzmiał ostro:
- Ale chcemy im sprzedać maszynę, która ma wartość sama w sobie, taką, której chcieliby używać otwarcie, taką, która skłoniłaby ich do przyjęcia techniki jądrowej dla własnej wygody.
- Wszystko to rozumiem - powiedział Ponyets łagodnie. - Już mi to kiedyś wyjaśniałeś. Jednak zastanów się nad skutkami mojej transakcji. Dopóki transmutator będzie działał, Pherl będzie produkował złoto, a urządzenie będzie działać wystarczająco długo, żeby członek rady mógł sobie kupić wybór na Wielkiego Mistrza. Obecny nie pożyje długo.
- Liczysz na wdzięczność? - spytał zimno Gorov.
- Nie. Na dobrze pojęty interes. Transmutator zapewni mu wybór, a inne mechanizmy...
- Nie! Nie! Opierasz się na złej przesłance. On nie będzie pokładał nadziei w transmutatorze, lecz w starym, dobrym złocie. To właśnie próbuję ci powiedzieć.
Ponyets wyszczerzył zęby w uśmiechu i przyjął wygodniejszą pozycję. No, dobrze. Już dość nadręczył biedaka. Gorov zaczyna tracić panowanie nad sobą.
- Nie tak szybko, Gorov - powiedział. - Jeszcze nie skończyłem. Wchodzą w grę inne urządzenia.
Zapadła krótka cisza. Wreszcie Gorov spytał niepewnie:
- Jakie?
Ponyets, automatycznie i zgoła niepotrzebnie, machnął ręką.
- Widzisz tę eskortę?
- Widzę - odparł krótko Gorov. - Powiedz mi, jakie to urządzenia.
- Powiem... jeśli będziesz słuchać. Eskortuje nas prywatna flota Pherla... Wielki Mistrz wyświadczył mu ten zaszczyt. To znaczy, udało mu się to z niego wycisnąć.
- No i?
- A jak myślisz, dokąd nas wiodą? Do jego kopalń na krańcach Askony. Słuchaj! - Ponyets rzedł nagle porywczo: - Mówiłem ci, że pakuję się w to, żeby zarobić, a nie po to, żeby zbawiać światy. W porządku. Oddałem mu ten transmutator za nic. Za nic, jeśli nie liczyć ryzyka komory gazowej, a tego się nie wlicza do normy.
- Ponyets, wróć do tych kopalń. Z czym się to wiąże?
- Z zyskiem. Lecimy po cynę, Gorov. Po cynę, która zapełni każdą wolną stopę tego starego pudła i której zostanie jeszcze trochę dla ciebie. Zejdę z Pherlem, żeby ją zabrać, a ty będziesz mnie osłania z góry całą bronią, jaką masz na pokładzie, na wypadek gdyby Pherl okazał się mniej uczciwy, niż to okazuje. Ta cyna to moja zapłata.
- Za transmutator?
- Za cały ładunek urządzeń atomowych. Po podwójnej cenie plus premia. - Wzruszył ramionami niemal przepraszająco. - Przyznaję, że go oszukałem, ale musiałem wyrobić normę, nie?
Gorov był wyraźnie zbity z pantałyku. Powiedział słabym głosem:
- Mógłbyś to wyjaśnić?
- A co tu wyjaśniać? To proste, Gorov. Ten spryciarz myślał, że ma mnie w garści, ponieważ jego słowo więcej znaczy dla Wielkiego Mistrza niż moje. Wziął trasmutator. To największa zbrodnia na Askonie. Ale w każdej chwili mógł powiedzie, że z czystego patriotyzmu zastawił na mnie sidła, i zadenuncjować mnie jako handlarza zabronionym towarem.
- To oczywiste.
- Na pewno, ale to jeszcze nie wszystko. Widzisz, Pherl nie miał najmniejszego pojęcia o istnieniu kamer mikrofilmowych.
Gorov roześmiał się nagle.
- Tak jest - rzedł Ponyets. - Był górą. Pokazał mi, kto rządzi. Ale kiedy z miną zbitego psa nastawiałem transmutator, zamontowałem w środku mikrokamerę, a następnego dnia, podczas przeglądu maszyny, wyjąłem ją. Miałem doskonały zapis wszystkiego, co biedaczek Pherl wyczyniał z maszyną w swoim sanktuarium. Kamera zarejestrowała, jak wyciskał z transmutatora wszystkie ergi, żeby się jak najszybciej wzbogacić, i jak piszczał z zachwytu, niczym kura na świeżo zniesionym jajem, nad pierwszymi kawałkami złota.
- Pokazałeś mu to?
- Dwa dni później. Biedak widział pierwszy raz w życiu trójwymiarowy, kolorowy i dźwiękowy film. Utrzymuje, że nie jest przesądny, ale jeśli kiedykolwiek przedtem widziałem tak wystraszonego faceta, to możesz mnie nazwać łgarzem. Kiedy mu powiedziałem, że zamontowałem na głownym placu projektor i że w samo południe będzie to mógł zobaczyć milion fanatycznych Askończyków, którzy niewątpliwie rozszarpią go na strzępy, w pół sekundy padł przede mną na kolana. Gotów był zawrzeć ze mną każdą transakcję.
- Zrobiłeś to? - Gorov ledwie mógł powstrzymać śmiech. - To znaczy, zainstalowałeś projektor na placu?
- Nie ale to nieważne. Ubiłem interes, a to się liczy. Pherl kupił od ręki wszystkie urządzenia, jakie miałem, i wszystkie jakie są na twoim statku, za tyle cyny ile zdołamy zmieścić na naszych statkach. W tamtej chwili wierzył, że jestem zdolny do wszystkiego. Umowa jest na piśmie i zanim z nim zejdę, dam ci kopię jako jeszcze jedną gwarancję.
- Ale zniszczyłeś jego osobowość - rzedł Gorov. - Czy on zrobi jakiś użytek z tych urządzeń?
- A dlaczego nie? To jedyny sposób, żeby mógł odrobić straty, a jeśli na tym zarobi, odzyska dobre samopoczucie. Poza tym on zostanie Wielkim Mistrzem, a lepszego człowieka dla poparcia naszych interesów nie mogliśmy znaleźć.
- Tak - rzekł Gorov. - To był rzeczywiście dobry interes. Muszę jednak stwierdzić, że masz przykre metody handlowania. Nic dziwnego, że wyrzucili cię z seminarium. Czy ty nie masz żadnych zasad moralnych?
- A jakie to ma znaczenie? - spytał obojętnie Ponyets. - Wiesz co Salvor Hardin powiedział kiedyś o zasadach moralnych?
1 7 9 22 128 141 157 172 175 504

Awatar użytkownika
Bastian
Sułtan Maroka
Posty: 36105
Rejestracja: 13 gru 2005, 14:08
Lokalizacja: Gdzieś tam na północy...

Post autor: Bastian » 05 gru 2011, 9:33

W sumie czemu Ponyets, a nie Poniec? :-k
Honi soit qui mal y pense... Chemia teraz doszła do wspaniałych wyników. Robią wiewiórki z aminokwasów. Kir Bułyczow
Gdzieś tam może i jest prawda, ale kłamstwa tkwią w naszych głowach. Terry Pratchett
Darmowy ser znajduje się tylko w pułapkach na myszy. Kir Bułyczow

JacekM
Śnieżynka
Posty: 8854
Rejestracja: 15 gru 2005, 14:23

Post autor: JacekM » 05 gru 2011, 16:05

Z tego powodu niestety nie byłem w stanie przeczytać tego fragmentu.
bury me in my favourite yellow patent leather shoes / and with a mummified cat / and a cone-like hat.

JacekM
Śnieżynka
Posty: 8854
Rejestracja: 15 gru 2005, 14:23

Post autor: JacekM » 31 gru 2011, 15:47

Anna Mamut - Smutna niepodległość (Nowa Europa Wschodnia 6/11) pisze:Decyduję się wrócić do Władykaukazu.
– Siadaj – mówi sympatyczny kierowca zatrzymanego przeze mnie samochodu. Zdążyłam już ponownie wjechać na terytorium Federacji Rosyjskiej, gdy dowiedziałam się, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych Osetii Południowej w drodze wyjątku wyraziło zgodę na mój wjazd. Łapię więc stopa do Cchinwali (lub raczej Cchinwal, jak mówią Osetyjczycy). Nawet „i” bywa tu sprawą polityczną.
– My, co prawda, z trupem jedziemy… – informuje mnie mężczyzna
– Nie szkodzi – mówię zaskoczona, rozglądając się po samochodzie w poszukiwaniu ciała.
– Zięć umarł, atak serca, w gości do nas akurat przyjechał do Władykaukazu – wyjaśnia jedna z kobiet. Zdążyłam już wyobrazić sobie ciało zwinięte wpół w bagażniku „ósemki” (łada 2108), gdy przypomniałam sobie, że ciała na terenie byłego ZSRR przewozi się karetką, którą właśnie zauważyłam przed naszym samochodem.
bury me in my favourite yellow patent leather shoes / and with a mummified cat / and a cone-like hat.

ODPOWIEDZ